To już klasyka w moim rodzinnym domu (i myślę, ze wiele osób w Polsce dobrze zna ten przepis). Nie pamiętam, żeby Mama robiła kiedyś inny jabłecznik. Więc kiedy Tato zapytał czy mogłabym go zrobić - odparłam bez wahania, że tak.
Jak widać po stanie książki z 1993 roku (
Przepisy Czytelników -lato
, Biblioteczka Poradnika Domowego) , z której przepis pochodzi, był często wykorzystywany.
3 szklanki maki pszennej - u mnie to było 450 g
50 g cukru kryształu
250 g masła (dałam 200 g )
2 łyżki śmietany (dałam 4 i pół łyżki )
4 żółtka
2 łyżeczki proszku do pieczenia
Ciasto zagniotłam, włożyłam do woreczka i schowałam polowe do lodówki, a połowę do zamrażarki na 2 godziny. Utarte jabłka (2 litrowe słoiki) przyniosłam z piwnicy. Mama co dwa lata cierpliwie je obierała ucierała, gotowała i pasteryzowała. Tak więc zawsze mieliśmy ich mnóstwo do wykorzystania.
Dużą blaszkę wyłożyłam połową ciasta. Podpiekłam spód w 200 st. (10 minut-do zarumienienia się brzegów). C. Rozłożyłam na niej jabłka z dodatkiem skórki pomarańczowej (z domowych zapasów oczywiście). Można tez dodać rodzynki, ale szczerze mówiąc nie lubię ich w połączeniu z jabłkami ( i gdy Mama zapominała je dodać byłam z tego bardzo zadowolona). Na jabłka starłam większość z drugiej połowy ciasta. Następnie ubiłam pianę z
4 białek i 150 g cukru pudru. Bezę rozłożyłam na cieście, a na nią utarłam pozostała resztę ciasta.
Piekłam około w 210 stopniach C przez 35 minut. Warto ciasto przykryć w połowie pieczenia, bo beza może się przypalić.
Moim zdaniem ten jabłecznik zyskuje na smaku z każdym dniem. Po wyjęciu z piekarnika obsypałam wiórkami kokosowymi. Trzeba co najmniej 12 godzin, aby dojrzał i dał się dobrze kroić.